Nie tylko w Polsce mówi się o wprowadzeniu uregulowań prawnych dla marketingu szeptanego czy SMM (social media marketing).
W USA, kraju, który cieszy się znaczną wolnością pod względem możliwości zastosowania różnorakich form reklamy, adresaci takich komunikatów zaczynają mieć ich dość.
I zaczynają walczyć o swoje.
Federalna Komisja Handlu (Feder Trade Comission) przygotowała wytyczne, które powinny być stosowane przez firmy promujące się na blogach i w serwisach społecznościowych.
Wytyczne dotyczą też współpracy blogera z firmą: jeśli ów bloger otrzyma próbkę darmowego produktu (podając za FT), np. balsamu do ciała, a później nieprawdziwie napisze on na swym blogu, że ów specyfik wyleczył egzemę, FTC może oskarżyć blogera o tworzenie fałszywego wizerunku.
Według danych WOMMA (Word of Mouth Marketing Association), budżet przeznaczany w USA na reklamy w serwisach społecznościowych może osiągnąć 3,7 miliarda dolarów w 2011.
Jednak Richard O'Brien, wiceprzewodniczący WOMMA twierdzi, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by wprowadzać regulacje serwisów społecznościowych w kontekście zastoswania w marketingu.
Pojawiają się też trudności z rozróżnieniem blogera od dziennikarza medium obywatelskiego. Należy także przemyśleć kryteria, na podstawie których będą weryfikowane kontakty blogerów z firmami: wberew pozorom, wcale nie tak łatwo odróżnić tych piszących na zlecenie od tych niezależnych.
Dzisiaj tylko marketingowi samobójcy idą w stronę nachalnej promocji, polegającej na wymienianiu nazwy marki w co drugim zdaniu.
Jednak inne działania promocyjne, np. fałszowanie wpisów w Wikipedii, są już wyraźnie moralnie dwuznaczne.
Używanie serwisów Web 2.0, najczęściej darmowych, jako kanału komunikacyjnego w kampaniach brandingowych, jest z jednej strony wysoce skuteczne, lecz z drugiej: ryzykowne i nie do końca - moim zdaniem - zgodne z pewną etyką PR.
Zacznijmy od końca: wiadomo, że kodeksy reklamy czy PR to najczęściej martwe zapisy, znacznie odbiegające od codziennej praktyki.
Przydają się one tak naprawdę tylko do obrony własnych interesów, zagrożonych przez jeszcze większą bezczelność działań konkurentów.
To taka trochę moralność Kalego.
Oczywiście, znakowanie treści promocyjnych w mediach społecznościowych to często gwóźdź do trumny dla tych kampanii.
Jednak należy z tej grupy wyróżnić kampanie celowo mijające się z prawdą, fałszujące rzeczywistość. Dla takich zdecydowanie nie może być przyzwolenia.
Ryzyko wykorzystywania narzędzi Web 2.0 to nie tylko możliwa demaskacja.
Wtedy oczywiście oprócz porażki pojedynczej kampanii, najczęściej uszczerbku doznaje całościowy wizerunek firmy.
Chodzi o brak zaufania internautów, którzy na każdym kroku muszą sprawdzać, czy nikt nie chce ich w coś wciągnąć, do czegoś namówić bez ich woli i zgody.
Nadszarpnięte zaufanie bowiem trudno odzyskać, nawet licząc pojedynczych konsumentów.
W końcu jednak narzędzia Web 2.0 to szansa.I to na niespotykaną wcześniej skalę.
Polega przede wszystkim na maksymalnej personalizacji i indywidualizacji przekazu marketingowego, a także, przynajmniej w teorii, dopuszcza demokratyczny proces uczestniczenia w kreowaniu marki.
I to jej tożsamości, a nie tylko wizerunku.
W USA, kraju, który cieszy się znaczną wolnością pod względem możliwości zastosowania różnorakich form reklamy, adresaci takich komunikatów zaczynają mieć ich dość.
I zaczynają walczyć o swoje.
Federalna Komisja Handlu (Feder Trade Comission) przygotowała wytyczne, które powinny być stosowane przez firmy promujące się na blogach i w serwisach społecznościowych.
Wytyczne dotyczą też współpracy blogera z firmą: jeśli ów bloger otrzyma próbkę darmowego produktu (podając za FT), np. balsamu do ciała, a później nieprawdziwie napisze on na swym blogu, że ów specyfik wyleczył egzemę, FTC może oskarżyć blogera o tworzenie fałszywego wizerunku.
Według danych WOMMA (Word of Mouth Marketing Association), budżet przeznaczany w USA na reklamy w serwisach społecznościowych może osiągnąć 3,7 miliarda dolarów w 2011.
Jednak Richard O'Brien, wiceprzewodniczący WOMMA twierdzi, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by wprowadzać regulacje serwisów społecznościowych w kontekście zastoswania w marketingu.
Pojawiają się też trudności z rozróżnieniem blogera od dziennikarza medium obywatelskiego. Należy także przemyśleć kryteria, na podstawie których będą weryfikowane kontakty blogerów z firmami: wberew pozorom, wcale nie tak łatwo odróżnić tych piszących na zlecenie od tych niezależnych.
Dzisiaj tylko marketingowi samobójcy idą w stronę nachalnej promocji, polegającej na wymienianiu nazwy marki w co drugim zdaniu.
Jednak inne działania promocyjne, np. fałszowanie wpisów w Wikipedii, są już wyraźnie moralnie dwuznaczne.
Używanie serwisów Web 2.0, najczęściej darmowych, jako kanału komunikacyjnego w kampaniach brandingowych, jest z jednej strony wysoce skuteczne, lecz z drugiej: ryzykowne i nie do końca - moim zdaniem - zgodne z pewną etyką PR.
Zacznijmy od końca: wiadomo, że kodeksy reklamy czy PR to najczęściej martwe zapisy, znacznie odbiegające od codziennej praktyki.
Przydają się one tak naprawdę tylko do obrony własnych interesów, zagrożonych przez jeszcze większą bezczelność działań konkurentów.
To taka trochę moralność Kalego.
Oczywiście, znakowanie treści promocyjnych w mediach społecznościowych to często gwóźdź do trumny dla tych kampanii.
Jednak należy z tej grupy wyróżnić kampanie celowo mijające się z prawdą, fałszujące rzeczywistość. Dla takich zdecydowanie nie może być przyzwolenia.
Ryzyko wykorzystywania narzędzi Web 2.0 to nie tylko możliwa demaskacja.
Wtedy oczywiście oprócz porażki pojedynczej kampanii, najczęściej uszczerbku doznaje całościowy wizerunek firmy.
Chodzi o brak zaufania internautów, którzy na każdym kroku muszą sprawdzać, czy nikt nie chce ich w coś wciągnąć, do czegoś namówić bez ich woli i zgody.
Nadszarpnięte zaufanie bowiem trudno odzyskać, nawet licząc pojedynczych konsumentów.
W końcu jednak narzędzia Web 2.0 to szansa.I to na niespotykaną wcześniej skalę.
Polega przede wszystkim na maksymalnej personalizacji i indywidualizacji przekazu marketingowego, a także, przynajmniej w teorii, dopuszcza demokratyczny proces uczestniczenia w kreowaniu marki.
I to jej tożsamości, a nie tylko wizerunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz