15 marca 2009

Zielono mi...i dolarowo

Kryzys rządzi się swoimi prawami: rząd apeluje o przyjęcie euro, a tymczasem niektórzy strzegą złotego jak niepodległości. Czy waluta jest więc elementem suwerenności państwowej?
Czy może raczej instrumentem politycznym - przejście do strefy euro odbierze kilka możliwości manewrowania kolejnym ekipom rządzącym.
Chociażby dlatego (politycy precz od złotego!) do strefy euro warto wejść. Najlepiej było to zrobić wtedy, kiedy Słowacy...
Ale ja nie o tym: otóż spór o narodową walutę to w znacznej mierze spór o jej markę (nie "tę" DM, tylko o brand).

Zainspirował mnie do tego tematu Jean-Charles de Castelbajac i jego przewrotna nieco, jak na czasy kryzysu, kreacja:


Pamiętając o jego poprzedniej kolekcji, w której trafnie "przewidział" zwycięstwo Baracka Obamy, możemy zaryzykować twierdzenie, że projektant bardziej niż sekrety przepowiadania przyszłości, zgłębił tajniki brandingu.

Uwypuklanie czy czasami obśmiewanie kultowych marek to jego danie popisowe.

Tymczasem wróćmy do dolara. Pomimo kryzysu, USD nie stracił na wartości tyle, ile - teoretycznie - mógłby, więcej - powinien.
Abstrahując od roli dolara jako pieniądza międzynarodowego, trzeba przyznać, że dużą "zasługą" w tej kwestii jest dobry branding, a zatem - zaufanie.

Ostatni kryzys zaufania do USD skończył się upadkiem systemu Bretton Woods.

Porównując marki dolara i euro, temu pierwszemu przypisujemy od razu takie cechy, jak "autentyczność", "poczucie wolności", "demokracja". Symbol $ jest używany zamiennie ze słowem "pieniądz".
Pamiętać należy przy tym o najwyższym stopniu maestrii marki określonym przez Ala Ries'a, jako subtytucja nazwy gatunkowej poprzez nazwę marki. Na zasadzie: "Red Bull" jako synonim napoju energetycznego jako takiego.

Podobnie jest z dolarem. Nie zaszkodziło mu nawet pranie brudnych pieniędzy (i to czasem całkiem dosłowne) w Hollywoodzkich filmach.

W naszym kraju (i w ogóle w krajach całego dawnego obozu państw socjalistycznych), dolara otacza dodatkowy mistycyzm.
Zresztą - ów mistycyzm przeniósł się dzisiaj do państw biednego Południa, czy w ogóle tzw. Trzeciego Świata. Znamienna była na przykład scena ze "Slumdoga", gdy okrutnie oślepiony mały żebrak rozpoznaje banknot dolarowy za pomocą zmysłu węchu czy...smaku.

Sami Amerykanie też poniekąd fetyszyzują swoją walutę. Gdy jakiś czas temu (jeszcze w 2007 roku, na długo przed wybuchem kryzysu finansowego w skali globalnej), raper Jay - Z w swoim teledysku użył euro zamiast dolarów, pojawiło się mnóstwo informacji złośliwie komentujących muzyka wieszczącego recesję. O sprawie pisały m.in. Forbes, NYT, Wall Street Journal, czy telewizje, jak CNN czy "wielka trójka".

Znana jest też sprawa zaskarżenia motta "In God We Trust" widniejącego na amerykańskiej walucie, do Sądu Najwyższego USA. Kwestia wzbudziła w samych Stanach wiele kontrowersji - może nawet więcej niż walka o modlitwę w szkołach.

Póki co, recesja wydaje się nie szkodzić marce dolara. Więcej - zaczyna być modny jako pewien symbol. Czego? Post-kapitalizmu? Obśmiania dawnej jego mocy, np. w rękach Rockefellera?
A może jest po prostu reakcją na to, gdy dolary "wirtualne" były sprzeniewieżane przez ludzi pokroju Bernarda Madoffa. "Realny" dolar ma być powrotem do potęgi i do źródeł, ale w innym - bo kontestacyjnym - kontekście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz