Deklaracje o naśladownictwie Baracka Obamy w wykorzystaniu mediów społecznościowych to tylko chwytliwe slogany bez pokrycia.
Zaczęłam ostro, bo denerwuje mnie nadużywanie portali społecznościowych. Dzisiaj najłatwiej powiedzieć, że chcemy promować się na Facebooku albo założyć właśną społeczność. I jak ładnie będzie to wyglądało w opisie kampanii albo notce wysyłanej do mediów!
Tymczasem, jak już pisałam, rozwijanie internetowej społeczności to ciężka praca, która sama się nie wykona.
Dlaczego więc portal społecznościowy PiS skazany jest na porażkę?
1. Nie ten target
Barack Obama dostosował zarówno przekaz, jak i kanały do odpowiedniego targetu. Miał swoje profile na portalach łączących Afroamerykanów, Żydów (bądź żydów - wyznawców judaizmu), Latynosów, imigrantów z Japonii, Chin, rdzennych Amerykanów...
Nie był to tylko klucz etniczny, ale także religijny, zawodowy, wiekowy - powstawały mikrospołeczności, których wspólnym mianownikiem było sformułowanie "for Obama".
Generalnie jednak target kampanii Obamy (skupiony wokół mainstreamowych portali społecznościowych i MyBO) to ludzie młodzi, obeznani z internetem, nałogowo oglądający filmiki na YouTube, dla których sieć jest naturalną kontynuacją rzeczywistości realnej.
Dlatego działania zachęcające do wolontariatu były tak skuteczne - młodzi ludzie są bardziej przyzwyczajeni do przenoszenia aktywności z sieci do realu, i to przenoszenia płynnego.
Ktoś,kto zachowuje się w internecie inaczej niż w realnym życiu, momentalnie staje się niewiarygodny - kłamstwo w sieci ma krótkie nogi.
A target PiS?
Z jednej strony - dotychczasowi wyborcy. Zasadniczo do internetu podchodzący z rezerwą.
Z drugiej - target docelowy portalu: młodzież.
Pytanie tylko: jak ją przyciągnąć? Samą możliwością dodania do znajomych Przemysława Gosiewskiego? Wolne żarty...
2. Brak idei jednoczącej
Społeczności tworzą się wokół idei. U Obamy była to "zmiana". Czy PiS ma już taką ideę przewodnią? Bez niej, niestety, portal będzie martwy.
3. Brak aktualizacji
Właśnie - martwy portal społecznościowy to najgorsze, co może się przytrafić.
Istotą społeczności jest to, że ona żyje, rozwija się, aktualizuje.
Nawet najlepsza grafika, usability itd. na nic się nie zdadzą, jeśli brak będzie aktualizacji.
Newsy z 2007 roku na stronie głównej są przerażające.
Nawet jeśli portal zaczyna się już rozwijać, od czasu do czasu trzeba dokładać drwa do ognia, wprowadzając nowe usługi, możliwości itd. Nawet jeśli użytkownikom się to nie spodoba - portal będzie żył, a co ważne, uzyskany feedback posłuży do zmian zgodnie z życzeniami użytkowników.
4. Kontent
Po raz setny napiszę na tym blogu: kontent is king. Wiąże się to zresztą z punktem poprzednim.
5. Zaangażowanie
Portal MyBO dawał użytkownikowi wiele możliwości. Angażował, ale nie nadzorował.
Można było np. porównywać się z przyjaciółmi co do zebranej na rzecz Obamy sumy pieniędzy (rywalizacja i efekt Hawthorne), można było wysyłać kartki, wykonywać telefony do wyborców z najbliższej okolicy, ściągać scenariusze imprez fundraisingowych.
Użytkownik nie tylko się angażował, ale dostawał wsparcie w tym zaangażowaniu.
6. Na co komu społeczność?
Oczywiście, mam na myśli internautów. MyBO był przydatny pod wieloma względami:
pozwalał dać ujście aktywności obywatelskiej, opowiedzieć się za zmianami, przeciwko administracji George'a W. Busha, poprawić swoją pozycję w najbliższym otoczeniu (bo Obama był/jest trendy), zyskać dostęp do ciekawych osób - zwolenników Obamy (spotkania z samym kandydatem, gwiazdami go popierającymi itd).
Internauta miał więc wyraźne korzyści z przynależności do MyBO.
7. Efekt nowości
Kampania Obamy była przełomem. Była nowością na skalę światową. Naśladownictwo (McCain), choć udane pod względem formalnym i technicznym, było tylko naśladownictwem.
Podsumowując: portal społecznościowy nie jest cudownym lekarstwem na bolączki związane ze spadkiem popularności; nie zapewnia też zdobycia władzy.
To narzędzie - jedno z wielu, choć bardzo trudne.
Może warto byłoby - w myśl działań długoterminowych - na początek zbudować własną stronę internetową przyjazną dla mediów, blogerów, czy po prostu politycznych junkies.
W dobrym kierunku zmierza strona Lecha Kaczyńskiego. Oprócz kontentu (np. imponujący zbiór wywiadów z pierwszą damą), można znaleźć zawsze aktualne newsy (ze zdjęciami!), a także filmiki z YouTube.
Bez względu na polityczne przekonania - prezydencką stronę należy docenić.
Chociaż do WhiteHouse.gov to jeszcze trochę brakuje.
Zaczęłam ostro, bo denerwuje mnie nadużywanie portali społecznościowych. Dzisiaj najłatwiej powiedzieć, że chcemy promować się na Facebooku albo założyć właśną społeczność. I jak ładnie będzie to wyglądało w opisie kampanii albo notce wysyłanej do mediów!
Tymczasem, jak już pisałam, rozwijanie internetowej społeczności to ciężka praca, która sama się nie wykona.
Dlaczego więc portal społecznościowy PiS skazany jest na porażkę?
1. Nie ten target
Barack Obama dostosował zarówno przekaz, jak i kanały do odpowiedniego targetu. Miał swoje profile na portalach łączących Afroamerykanów, Żydów (bądź żydów - wyznawców judaizmu), Latynosów, imigrantów z Japonii, Chin, rdzennych Amerykanów...
Nie był to tylko klucz etniczny, ale także religijny, zawodowy, wiekowy - powstawały mikrospołeczności, których wspólnym mianownikiem było sformułowanie "for Obama".
Generalnie jednak target kampanii Obamy (skupiony wokół mainstreamowych portali społecznościowych i MyBO) to ludzie młodzi, obeznani z internetem, nałogowo oglądający filmiki na YouTube, dla których sieć jest naturalną kontynuacją rzeczywistości realnej.
Dlatego działania zachęcające do wolontariatu były tak skuteczne - młodzi ludzie są bardziej przyzwyczajeni do przenoszenia aktywności z sieci do realu, i to przenoszenia płynnego.
Ktoś,kto zachowuje się w internecie inaczej niż w realnym życiu, momentalnie staje się niewiarygodny - kłamstwo w sieci ma krótkie nogi.
A target PiS?
Z jednej strony - dotychczasowi wyborcy. Zasadniczo do internetu podchodzący z rezerwą.
Z drugiej - target docelowy portalu: młodzież.
Pytanie tylko: jak ją przyciągnąć? Samą możliwością dodania do znajomych Przemysława Gosiewskiego? Wolne żarty...
2. Brak idei jednoczącej
Społeczności tworzą się wokół idei. U Obamy była to "zmiana". Czy PiS ma już taką ideę przewodnią? Bez niej, niestety, portal będzie martwy.
3. Brak aktualizacji
Właśnie - martwy portal społecznościowy to najgorsze, co może się przytrafić.
Istotą społeczności jest to, że ona żyje, rozwija się, aktualizuje.
Nawet najlepsza grafika, usability itd. na nic się nie zdadzą, jeśli brak będzie aktualizacji.
Newsy z 2007 roku na stronie głównej są przerażające.
Nawet jeśli portal zaczyna się już rozwijać, od czasu do czasu trzeba dokładać drwa do ognia, wprowadzając nowe usługi, możliwości itd. Nawet jeśli użytkownikom się to nie spodoba - portal będzie żył, a co ważne, uzyskany feedback posłuży do zmian zgodnie z życzeniami użytkowników.
4. Kontent
Po raz setny napiszę na tym blogu: kontent is king. Wiąże się to zresztą z punktem poprzednim.
5. Zaangażowanie
Portal MyBO dawał użytkownikowi wiele możliwości. Angażował, ale nie nadzorował.
Można było np. porównywać się z przyjaciółmi co do zebranej na rzecz Obamy sumy pieniędzy (rywalizacja i efekt Hawthorne), można było wysyłać kartki, wykonywać telefony do wyborców z najbliższej okolicy, ściągać scenariusze imprez fundraisingowych.
Użytkownik nie tylko się angażował, ale dostawał wsparcie w tym zaangażowaniu.
6. Na co komu społeczność?
Oczywiście, mam na myśli internautów. MyBO był przydatny pod wieloma względami:
pozwalał dać ujście aktywności obywatelskiej, opowiedzieć się za zmianami, przeciwko administracji George'a W. Busha, poprawić swoją pozycję w najbliższym otoczeniu (bo Obama był/jest trendy), zyskać dostęp do ciekawych osób - zwolenników Obamy (spotkania z samym kandydatem, gwiazdami go popierającymi itd).
Internauta miał więc wyraźne korzyści z przynależności do MyBO.
7. Efekt nowości
Kampania Obamy była przełomem. Była nowością na skalę światową. Naśladownictwo (McCain), choć udane pod względem formalnym i technicznym, było tylko naśladownictwem.
Podsumowując: portal społecznościowy nie jest cudownym lekarstwem na bolączki związane ze spadkiem popularności; nie zapewnia też zdobycia władzy.
To narzędzie - jedno z wielu, choć bardzo trudne.
Może warto byłoby - w myśl działań długoterminowych - na początek zbudować własną stronę internetową przyjazną dla mediów, blogerów, czy po prostu politycznych junkies.
W dobrym kierunku zmierza strona Lecha Kaczyńskiego. Oprócz kontentu (np. imponujący zbiór wywiadów z pierwszą damą), można znaleźć zawsze aktualne newsy (ze zdjęciami!), a także filmiki z YouTube.
Bez względu na polityczne przekonania - prezydencką stronę należy docenić.
Chociaż do WhiteHouse.gov to jeszcze trochę brakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz