Najpopularniejszy serwis mikroblogowy miał nie wytrzymać większej niż 2 147 483 647 liczby użytkowników. A raczej miały nie wytrzymać niezależnie projektowane dla Twittera aplikacje. Miały się one rozpaść w drobny mak (nie mac;)), i spowodować gigantyczny chaos w sieci.
Katastrofa miała nadejść 13 czerwca o 11:05 naszego czasu.
Podobnie jak milenijna pluskwa, system twitterowych aplikacji miał przestać obsługiwać większe cyfry i zamienić kolejność na liczby ujemne, a w efekcie - "zwariować".
Ben Parr napisał na Mashable, że nawet jeśli wydarzy się najgorszy scenariusz, sam Twitter będzie dalej działał, więc nie ma się czym martwić.
Otóż, moim zdaniem, jest (a raczej było).
Zwróćmy uwagę, że Twitter pojawił się w sieci w 2006 roku. Jednak dopiero w 2008 zyskał tę ogromną popularność, przejmując niemalże stery Internetu (przynajmniej amerykańskiego).
Dlaczego na swój czas ten serwis musiał czekać dwa lata? uważam, że do sukcesu Twittera przyczynły się właśnie narzędzia - te aplikacje, ktore miały zostać zniszczone w Twitokalipsie.
Bez nich, tweety są tylko fragmentami informacji - strzępkami, urywkami - obok treści ważnych i ciekawych, pełno jest śmieci.
Jednym słowem:anarchia.
Trochę taki system panuje dzisiaj na Blipie - żeby coś znaleźć, trzeba wiedzieć, gdzie szukać, "śledzić" odpowiednie osoby.
Twitterowe aplikacje uporządkowały ten chaos. Z danych uczyniły informacje.
Z czasem pojawiały się nowe, oferujące coraz więcej możliwości systematyzowania i stawiania pewnych ram dla tego komunikacyjnego szumu.
Czyż to nie metafora całego Internetu? Same informacje, jakkolwiek by cenne, mogą zginąć i przepadnąć w natłoku sieci.
Dlatego narzędzia, które pomagają nam ogarnąć ten chaos, zdobywają tak ogromną popularność i stają się brandami - nawiązujemy z nimi stosunek emocjonalny.
Taki bowiem Google - kochamy go, bo jest łatwy w obsłudze i pomaga nam znaleźć to, czego szukamy. Google wie, Google rzadko się myli - bierze za rączkę zagubionych w ciemnym lesie i stawia na rozstaju dróg - proszę, dziecko, idź.
Kochamy Google, bo to wybawca.
Stosunek internauty oparty jest więc na wdzięczności i pewnej niezbędności.
Google to marka-rycerz na białym koniu.
Co innego na przykład WolframAlpha. On nie bierze za rączkę i stawia na rozstaju dróg, tylko zabiera nas ze sobą. Tam, gdzie on chce.
Jest bardziej jak dobry wujek czy profesor - przytłacza wiedzą, ale trochę napawa lękiem, że wie, co dla nas najlepsze.
Twitter jako taki, bez aplikacji, jest pewnym kanałem - transmituje chaos, a nie go prządkuje.
To robą aplikacje.
I dlatego uważam, że Twitter bez aplikacji nie mógłby już dziś funkcjonować.
A Twitokalipsa? Oczywiście, nie nadeszła. Po awarii Google'a już chyba nawet koniec świata niestraszny...
Katastrofa miała nadejść 13 czerwca o 11:05 naszego czasu.
Podobnie jak milenijna pluskwa, system twitterowych aplikacji miał przestać obsługiwać większe cyfry i zamienić kolejność na liczby ujemne, a w efekcie - "zwariować".
Ben Parr napisał na Mashable, że nawet jeśli wydarzy się najgorszy scenariusz, sam Twitter będzie dalej działał, więc nie ma się czym martwić.
Otóż, moim zdaniem, jest (a raczej było).
Zwróćmy uwagę, że Twitter pojawił się w sieci w 2006 roku. Jednak dopiero w 2008 zyskał tę ogromną popularność, przejmując niemalże stery Internetu (przynajmniej amerykańskiego).
Dlaczego na swój czas ten serwis musiał czekać dwa lata? uważam, że do sukcesu Twittera przyczynły się właśnie narzędzia - te aplikacje, ktore miały zostać zniszczone w Twitokalipsie.
Bez nich, tweety są tylko fragmentami informacji - strzępkami, urywkami - obok treści ważnych i ciekawych, pełno jest śmieci.
Jednym słowem:anarchia.
Trochę taki system panuje dzisiaj na Blipie - żeby coś znaleźć, trzeba wiedzieć, gdzie szukać, "śledzić" odpowiednie osoby.
Twitterowe aplikacje uporządkowały ten chaos. Z danych uczyniły informacje.
Z czasem pojawiały się nowe, oferujące coraz więcej możliwości systematyzowania i stawiania pewnych ram dla tego komunikacyjnego szumu.
Czyż to nie metafora całego Internetu? Same informacje, jakkolwiek by cenne, mogą zginąć i przepadnąć w natłoku sieci.
Dlatego narzędzia, które pomagają nam ogarnąć ten chaos, zdobywają tak ogromną popularność i stają się brandami - nawiązujemy z nimi stosunek emocjonalny.
Taki bowiem Google - kochamy go, bo jest łatwy w obsłudze i pomaga nam znaleźć to, czego szukamy. Google wie, Google rzadko się myli - bierze za rączkę zagubionych w ciemnym lesie i stawia na rozstaju dróg - proszę, dziecko, idź.
Kochamy Google, bo to wybawca.
Stosunek internauty oparty jest więc na wdzięczności i pewnej niezbędności.
Google to marka-rycerz na białym koniu.
Co innego na przykład WolframAlpha. On nie bierze za rączkę i stawia na rozstaju dróg, tylko zabiera nas ze sobą. Tam, gdzie on chce.
Jest bardziej jak dobry wujek czy profesor - przytłacza wiedzą, ale trochę napawa lękiem, że wie, co dla nas najlepsze.
Twitter jako taki, bez aplikacji, jest pewnym kanałem - transmituje chaos, a nie go prządkuje.
To robą aplikacje.
I dlatego uważam, że Twitter bez aplikacji nie mógłby już dziś funkcjonować.
A Twitokalipsa? Oczywiście, nie nadeszła. Po awarii Google'a już chyba nawet koniec świata niestraszny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz