Film o austriackim geju-fashioniście, "nowym Boracie", bezlitośnie ujawniającym narodowe przywary kraju, który wydał Hitlera i Fritzla, a także szerzej: współczesnej, "cywilizowanej" Ameryki, był jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń kinowych tego roku.
Samego filmu jeszcze nie widziałam - wybieram się jutro. Jednak promocję "Bruna" widzę - i to wyraźnie - już od kilku miesięcy. Ba, nawet od czasów "Borata"!
Wbrew pozorom, promocja "Bruna" polegała na działaniach całkiem standardowych, w porównaniu np. do "Mrocznego rycerza".
Sascha Baron Cohen - jako Bruno - pojawiał się m.in. na Milan Fashion Week czy rozdaniu nagród MTV, za każdym razem wzbudzając sensację, i - przy okazji - kręcąc materiał do samego filmu.
Skandal i autopromocja były etapami powstawania obrazu, i na tym właśnie polega innowacyjność kampanii "Bruna".
"Wyskoki" Bruna - będące jednocześnie elementami filmu - były też doskonałą jego promocją. Zwłaszcza, że niewiele osób uważało działania Cohena za reżyserowane. A nawet jeśli - zdjęcia i filmiki np. z wtargnięcia na pokaz Agathy Ruiz de la Prady, zdążyły obiec już świat.
Podobnie było z lądowaniem tyłkiem na twarzy Eminema na gali MTV. Sam Eminem, który powrócił na scenę po kilku latach przerwy, był obiektem zainteresowania mediów. Cohen idealnie to zdyskontował.
Później nawet oficjalnie potwierdzono (m.in. zrobił to szef MTV), że "wypadek" z Brunem i Eminemem był reżyserowany. Ta informacja była drugim dnem całego gagu i wywołała kolejną falę obecności Bruna w mediach.
Sascha Baron Cohen - oczywiście jako Bruno - pojawił się też na okładkach wielu pism, w tym pism dla homoseksualistów.
O "Brunie" wypowiadało się też austriackie MSZ, rozważając, czy film zniszczy reputację Austriaków na świecie i utrwali wizerunek kraju homofobicznego, nazistowskiego, gdzie w co drugiej piwnicy psychopata trzyma uwięzioną rodzinę.
Wszystko całkiem na poważnie.
Punktem kulminacyjnym kampanii "Bruna" była premiera filmu: pokaz o północy dla wybranych dziennikarzy z całego świata. W efekcie, w dniu premiery o "Brunie" pisały wszystkie gazety, ale tylko te niektóre, wybrane, mogły poszczycić się zamieszczeniem recenzji.
Tuż przed premierą, w różnych częściach globu odbywały się promocyjne "skandaliczne" przyjęcia. Na wielu z nich pojawiał się Bruno we własnej osobie.
W Polsce wynajął swoje alter ego, znanego z YouTube Gracjana Roztockiego.
Oprócz dzialań w realu, "Bruno" był silnie promowany w internecie. Nie tylko przez virale z jego skandalicznych występów, ale np. przez "Mein Space", umieszczenie na MySpace.com wersji "dla dorosłych" zwiastuna filmu.
Nie pominął też Twittera.
Universal, dystrubutor filmu, nie chciał zdradzić, ile wydał na promocję "Bruna".
Liczy na pewno na "efekt Borata", wzmocniony pamięcią o poprzednim filmie Cohena.
Ostatnim akordem promocyjnym filmu była informacja o wycięciu z "Bruna" sceny z LaToyą Jackson, siostrą zmarłego niedawno Michaela Jacksona.
Na pogrzebie (?) króla popu Bruno nie wywołał skandalu, ale umiejętnie zdyskontował śmierć samego "Jacko".
Podsumowując: promocja "Bruna" była mistrzowsko rozłożona w czasie. Przypominała gumpowską bombonierkę - nigdy nie wiadomo, czego można było oczekwiać w związku z "Brunem". Paradoksalnie jednak, te pojedyncze "czekoladki" autopromocyjne, tworzyły bardzo spójny, atrakcyjny wizerunek.
I nie tylko dlatego, że żółty jest modny tego lata...
Samego filmu jeszcze nie widziałam - wybieram się jutro. Jednak promocję "Bruna" widzę - i to wyraźnie - już od kilku miesięcy. Ba, nawet od czasów "Borata"!
Wbrew pozorom, promocja "Bruna" polegała na działaniach całkiem standardowych, w porównaniu np. do "Mrocznego rycerza".
Sascha Baron Cohen - jako Bruno - pojawiał się m.in. na Milan Fashion Week czy rozdaniu nagród MTV, za każdym razem wzbudzając sensację, i - przy okazji - kręcąc materiał do samego filmu.
Skandal i autopromocja były etapami powstawania obrazu, i na tym właśnie polega innowacyjność kampanii "Bruna".
"Wyskoki" Bruna - będące jednocześnie elementami filmu - były też doskonałą jego promocją. Zwłaszcza, że niewiele osób uważało działania Cohena za reżyserowane. A nawet jeśli - zdjęcia i filmiki np. z wtargnięcia na pokaz Agathy Ruiz de la Prady, zdążyły obiec już świat.
Podobnie było z lądowaniem tyłkiem na twarzy Eminema na gali MTV. Sam Eminem, który powrócił na scenę po kilku latach przerwy, był obiektem zainteresowania mediów. Cohen idealnie to zdyskontował.
Później nawet oficjalnie potwierdzono (m.in. zrobił to szef MTV), że "wypadek" z Brunem i Eminemem był reżyserowany. Ta informacja była drugim dnem całego gagu i wywołała kolejną falę obecności Bruna w mediach.
Sascha Baron Cohen - oczywiście jako Bruno - pojawił się też na okładkach wielu pism, w tym pism dla homoseksualistów.
O "Brunie" wypowiadało się też austriackie MSZ, rozważając, czy film zniszczy reputację Austriaków na świecie i utrwali wizerunek kraju homofobicznego, nazistowskiego, gdzie w co drugiej piwnicy psychopata trzyma uwięzioną rodzinę.
Wszystko całkiem na poważnie.
Punktem kulminacyjnym kampanii "Bruna" była premiera filmu: pokaz o północy dla wybranych dziennikarzy z całego świata. W efekcie, w dniu premiery o "Brunie" pisały wszystkie gazety, ale tylko te niektóre, wybrane, mogły poszczycić się zamieszczeniem recenzji.
Tuż przed premierą, w różnych częściach globu odbywały się promocyjne "skandaliczne" przyjęcia. Na wielu z nich pojawiał się Bruno we własnej osobie.
W Polsce wynajął swoje alter ego, znanego z YouTube Gracjana Roztockiego.
Oprócz dzialań w realu, "Bruno" był silnie promowany w internecie. Nie tylko przez virale z jego skandalicznych występów, ale np. przez "Mein Space", umieszczenie na MySpace.com wersji "dla dorosłych" zwiastuna filmu.
Nie pominął też Twittera.
Universal, dystrubutor filmu, nie chciał zdradzić, ile wydał na promocję "Bruna".
Liczy na pewno na "efekt Borata", wzmocniony pamięcią o poprzednim filmie Cohena.
Ostatnim akordem promocyjnym filmu była informacja o wycięciu z "Bruna" sceny z LaToyą Jackson, siostrą zmarłego niedawno Michaela Jacksona.
Na pogrzebie (?) króla popu Bruno nie wywołał skandalu, ale umiejętnie zdyskontował śmierć samego "Jacko".
Podsumowując: promocja "Bruna" była mistrzowsko rozłożona w czasie. Przypominała gumpowską bombonierkę - nigdy nie wiadomo, czego można było oczekwiać w związku z "Brunem". Paradoksalnie jednak, te pojedyncze "czekoladki" autopromocyjne, tworzyły bardzo spójny, atrakcyjny wizerunek.
I nie tylko dlatego, że żółty jest modny tego lata...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz