W USA rozpoczął się rok akademicki, na kampusy zjeżdżają studenci. Co kupują na samym początku, zwłaszcza ci pierwszoroczni? Nie - nie komputery, lodówki do pokoju w akademiku, ani nawet nie zapas tabletek na kaca: kupują wszystkie możliwe gadżety z uniwersyteckim logo.
W Polsce koszulki z uniwersyteckim logo są "po prostu" T-shirtami. Jeśli już się je dostanie przy jakiejś okazji (nie daj Boże kupować - chociaż oczywiście można,każdy uniwersytet ma przecież sklep z pamiątkami), to nosi się je na zajęcia z wf.
Tymczasem amerykańskie uniwersytety naprawdę zarabiają (i to sporo) na sprzedaży gadżetów. Koszulka (zeszyt, bidon, biżuteria, portfel czy co tylko można wymyślić) z uniwersyteckim logo nie jest synonimem obciachu, lecz przeciwnie, powodem do dumy, do obnoszenia się ze swoją przynależnością do konkretnego uniwersytetu.
Uniwersytety prowadzą więc sklepy z gadżetami (często całe sieci!), które są sprzedawane kilkakrotnie drożej niż np. w Wal-Marcie.
Obrandowują się nie tylko studenci, ale także ich rodzice, rodzeństwo i dalsza rodzina.
Dba o dział marketingu uczelni: w sklepach z pamiątkami są dostępne gadżety dla rodziców, dzieci i rodzeństwa (ze śliniaczkami i obramowaniem na tablice rejestracyjne włącznie).
Także "wielkie" marki korzystają z uniwersyteckiego szaleństwa samoidentyfikacji. Firmy odzieżowe chętnie przygotowują dedykowane linie odzieżowe (droższe od zwykłych, "niemarkowych" gadżetów uniwersyteckich, bo poparte autorytetem wielkiego brandu) dla konkretnych uczelni: liderami w tej dziedzinie są zwłaszcza Nike i Jansport.
Obrandowywaniu się od stóp do głów w uniwersyteckie barwy sprzyja mechanizm owczego pędu. Pierwszoroczniacy, kupując wszystko z logo ich szkoły, podkreślają to, że już do niej przynależą, i to zupełnie "legalnie" - ich legitymacją jest właśnie "firmowy" gadżet. Natomiast starsze roczniki - obnoszą się z fasonami koszulek z poprzednich sezonów - podkreślającymi ich "zasiedzenie".
Kampusy przypominają momentami bardziej stadiony futbolowe wypełnione kibicami niż poważne instytucje edukacyjne.
Ewentualnie - koszary.
I to wszystko wśród dorosłych (no, prawie) ludzi, dobrowolnie, i za duże pieniądze. A w Polsce mundurki nie przeszły nawet w gimnazjum...
W Polsce koszulki z uniwersyteckim logo są "po prostu" T-shirtami. Jeśli już się je dostanie przy jakiejś okazji (nie daj Boże kupować - chociaż oczywiście można,każdy uniwersytet ma przecież sklep z pamiątkami), to nosi się je na zajęcia z wf.
Tymczasem amerykańskie uniwersytety naprawdę zarabiają (i to sporo) na sprzedaży gadżetów. Koszulka (zeszyt, bidon, biżuteria, portfel czy co tylko można wymyślić) z uniwersyteckim logo nie jest synonimem obciachu, lecz przeciwnie, powodem do dumy, do obnoszenia się ze swoją przynależnością do konkretnego uniwersytetu.
Uniwersytety prowadzą więc sklepy z gadżetami (często całe sieci!), które są sprzedawane kilkakrotnie drożej niż np. w Wal-Marcie.
Obrandowują się nie tylko studenci, ale także ich rodzice, rodzeństwo i dalsza rodzina.
Dba o dział marketingu uczelni: w sklepach z pamiątkami są dostępne gadżety dla rodziców, dzieci i rodzeństwa (ze śliniaczkami i obramowaniem na tablice rejestracyjne włącznie).
Także "wielkie" marki korzystają z uniwersyteckiego szaleństwa samoidentyfikacji. Firmy odzieżowe chętnie przygotowują dedykowane linie odzieżowe (droższe od zwykłych, "niemarkowych" gadżetów uniwersyteckich, bo poparte autorytetem wielkiego brandu) dla konkretnych uczelni: liderami w tej dziedzinie są zwłaszcza Nike i Jansport.
Obrandowywaniu się od stóp do głów w uniwersyteckie barwy sprzyja mechanizm owczego pędu. Pierwszoroczniacy, kupując wszystko z logo ich szkoły, podkreślają to, że już do niej przynależą, i to zupełnie "legalnie" - ich legitymacją jest właśnie "firmowy" gadżet. Natomiast starsze roczniki - obnoszą się z fasonami koszulek z poprzednich sezonów - podkreślającymi ich "zasiedzenie".
Kampusy przypominają momentami bardziej stadiony futbolowe wypełnione kibicami niż poważne instytucje edukacyjne.
Ewentualnie - koszary.
I to wszystko wśród dorosłych (no, prawie) ludzi, dobrowolnie, i za duże pieniądze. A w Polsce mundurki nie przeszły nawet w gimnazjum...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz