Nie muszę chyba pisać, że aplikacje do iPhone'a stały się przemysłem samym w sobie. Statystyki i szczegóły można znaleźć na przykład tu i tu.
Chciałabym poruszyć problem aplikacji w sensie marketingowym i brandingowym: coraz więcej firm bowiem tworzy dedykowane aplikacje do pobrania - najczęściej za darmo.
Problem w tym, że niewiele z nich jest naprawdę przydatnych.
Owszem, sporo aplikacji pobieranych z iTunes to głównie rozrywka, często nie mająca zastosowania (jak choćby aplikacja zmieniająca ekran w dyskotekową kulę - ładny efekt i tyle).
Jeśli już, to zastosowanie w dedykowanych aplikacjach ogranicza się tylko do marki, którą promują - np. pomagając znaleźć lokale danej sieci restauracji.
Tymczasem najczęściej używanymi aplikacjami są te, które - jakże to zaskakujące - po prostu się przydają. Ot, choćby do organizowania zakładek i robienia notatek (Evernote).
Przydatność to główna zaleta, która może przyciągnąć do aplikacji odbiorców - potencjalnych klientów marki. Właśnie: potencjalnych. Prymarnym zadaniem aplikacji do iPhone'a nie powinno być promowanie marki, ale ułatwianie życia konsumentowi.
Niby proste, jednak firmy, decydując się na stworzenie własnej aplikacji, mimo wszystko wybierają promocję marki (silniejsza ekspozycja brandu kosztem możliwoości oferowanych przez aplikację).
To zrozumiałe (chcemy, żeby nasz brand był jak najbardziej widoczny), ale na dłuższą metę - raczej nieopłacalne.
Pamiętajmy, że tworząc przydatną aplikację, przywiązujemy do niej konsumentów. Ci, mogąc jej używać i ją współtworzyć (kolejne wersje?), staną się jej naturalnymi ewangelistami.
I chociaż chwalić będą aplikację jako taką, a nie markę, która jej "patronuje", to - na zasadzie efektu halo bądź efektu aureoli - splendor, przywiązanie, pozytywne konotacje z marką wyniesione z aplikacji przełożą się na prawdziwe życie. Czasami pewnie zupełnie nieświadomie.
Dawanie użyteczności bez nadmiernej autopromocji wpisuje się w trend "freekonomics" opisany przez Chrisa Andersona (tego od "długiego ogona").
Dobrymi przykładami aplikacji ciekawych, przydatnych i darmowych, są aplikacje sygnowane przez gazety i czasopisma - ot, choćby aplikacja "Style.com" - która nawiązuje do portalu Style.com i miesięcznika "Vogue".
Aplikacja jest łatwa w obsłudze, elegancka (co w tej kategorii tematycznej nie jest bez znaczenia), a przede wszystkim - dostarcza mnóstwo treści dla osób zainteresowanych modą.
Ale, ale! Świetnym przykładem (i to polskim!) jest aplikacja serwisu aukcyjnego Allegro.pl. I chociaż tutaj marka jest silnie obecna, trzeba odnotować, że mimo wszystko - jest ona nastawiona na maksymalną użyteczność.
Warto jednak zwrócić uwagę na Zippo - producenta zapalniczek ( a więc produktu mało nośnego marketingowo), który stworzył aplikację zmieniającą iPhone'a w latarkę.
Genialnie proste, oczywiste, a do tego skuteczne.
Inny ciekawy przykład - Whole Food Recipes - mnóstwo przepisów kulinarnych: kolejna aplikacja stawiająca użyteczność ponad promocją samego brandu.
Przykładów tego typu jest wiele, ciągle jednak mogłoby być więcej takich aplikacji dedykowanych, ale przede wszystkim przydatnych w codziennym funkcjonowaniu - a nie tylko będących kwiatkiem do kożucha. Takie bowiem bezsensowne rozrywki, chociaż często śmieszne, po jakimś czasie się po prostu nudzą. A wraz z nimi, nie daj Boże, może znudzić się sama marka.
Chciałabym poruszyć problem aplikacji w sensie marketingowym i brandingowym: coraz więcej firm bowiem tworzy dedykowane aplikacje do pobrania - najczęściej za darmo.
Problem w tym, że niewiele z nich jest naprawdę przydatnych.
Owszem, sporo aplikacji pobieranych z iTunes to głównie rozrywka, często nie mająca zastosowania (jak choćby aplikacja zmieniająca ekran w dyskotekową kulę - ładny efekt i tyle).
Jeśli już, to zastosowanie w dedykowanych aplikacjach ogranicza się tylko do marki, którą promują - np. pomagając znaleźć lokale danej sieci restauracji.
Tymczasem najczęściej używanymi aplikacjami są te, które - jakże to zaskakujące - po prostu się przydają. Ot, choćby do organizowania zakładek i robienia notatek (Evernote).
Przydatność to główna zaleta, która może przyciągnąć do aplikacji odbiorców - potencjalnych klientów marki. Właśnie: potencjalnych. Prymarnym zadaniem aplikacji do iPhone'a nie powinno być promowanie marki, ale ułatwianie życia konsumentowi.
Niby proste, jednak firmy, decydując się na stworzenie własnej aplikacji, mimo wszystko wybierają promocję marki (silniejsza ekspozycja brandu kosztem możliwoości oferowanych przez aplikację).
To zrozumiałe (chcemy, żeby nasz brand był jak najbardziej widoczny), ale na dłuższą metę - raczej nieopłacalne.
Pamiętajmy, że tworząc przydatną aplikację, przywiązujemy do niej konsumentów. Ci, mogąc jej używać i ją współtworzyć (kolejne wersje?), staną się jej naturalnymi ewangelistami.
I chociaż chwalić będą aplikację jako taką, a nie markę, która jej "patronuje", to - na zasadzie efektu halo bądź efektu aureoli - splendor, przywiązanie, pozytywne konotacje z marką wyniesione z aplikacji przełożą się na prawdziwe życie. Czasami pewnie zupełnie nieświadomie.
Dawanie użyteczności bez nadmiernej autopromocji wpisuje się w trend "freekonomics" opisany przez Chrisa Andersona (tego od "długiego ogona").
Dobrymi przykładami aplikacji ciekawych, przydatnych i darmowych, są aplikacje sygnowane przez gazety i czasopisma - ot, choćby aplikacja "Style.com" - która nawiązuje do portalu Style.com i miesięcznika "Vogue".
Aplikacja jest łatwa w obsłudze, elegancka (co w tej kategorii tematycznej nie jest bez znaczenia), a przede wszystkim - dostarcza mnóstwo treści dla osób zainteresowanych modą.
Ale, ale! Świetnym przykładem (i to polskim!) jest aplikacja serwisu aukcyjnego Allegro.pl. I chociaż tutaj marka jest silnie obecna, trzeba odnotować, że mimo wszystko - jest ona nastawiona na maksymalną użyteczność.
Warto jednak zwrócić uwagę na Zippo - producenta zapalniczek ( a więc produktu mało nośnego marketingowo), który stworzył aplikację zmieniającą iPhone'a w latarkę.
Genialnie proste, oczywiste, a do tego skuteczne.
Inny ciekawy przykład - Whole Food Recipes - mnóstwo przepisów kulinarnych: kolejna aplikacja stawiająca użyteczność ponad promocją samego brandu.
Przykładów tego typu jest wiele, ciągle jednak mogłoby być więcej takich aplikacji dedykowanych, ale przede wszystkim przydatnych w codziennym funkcjonowaniu - a nie tylko będących kwiatkiem do kożucha. Takie bowiem bezsensowne rozrywki, chociaż często śmieszne, po jakimś czasie się po prostu nudzą. A wraz z nimi, nie daj Boże, może znudzić się sama marka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz